Jeśli wzorem przedwojennych poprzedników Andrzej Duda powoła komisję ekspertów, którzy pomogą mu w dziele reformowania sądów, może na stałe zapisać się na kartach historii – pisze Piotr Zgorzelski, poseł PSL.
Sądy wymagają zmian i reform. Fakt ten nie budzi wątpliwości u nikogo, kto miał lub ma do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Jednakże, czy tak naprawdę to sądy są winne skomplikowanym i często niejasnym przepisom?
Zanim jednak do tego dojdziemy, warto zadać sobie kilka pytań. Czy problemem głowy państwa jest uwikłanie w konflikt, którego jedynym beneficjentem może być partia rządząca? Wyobraźmy sobie taką oto specjalną Komisję Kodyfikacyjną. W jej skład wchodzi dziesięciu wybitnych polskich profesorów praw oraz trzech sędziów Sądu Najwyższego. Skład komisji jest szeroko konsultowany, a bezdyskusyjny na niego wpływ ma oczywiście Kancelaria Prezydenta.
Przykładowo prezydent mógłby wystąpić z prośbą do rad odpowiednich wydziałów największych polskich uczelni o wskazanie owych dziesięciu kandydatów do komisji. Niemożliwe? A jednak, kiedy w 1932 r. wchodził w życie kodeks karny Makarewicza, jego wprowadzenie było możliwe dzięki powołaniu wiele lat wcześniej właśnie takiego ciała.
Nowatorskie podejście
Komisja Kodyfikacyjna powołana została w 1919 r. Naczelnik państwa Józef Piłsudski powołał do niej 44 osoby, które następnie zostały zatwierdzone przez Sejm Ustawodawczy. W okresie prac Komisji przewinęło się przez jej skład 69 prawników. Głównym zadaniem, jakie przed nimi postawiono, było stworzenie jednolitego prawa karnego obowiązującego na terytorium nowego odrodzonego państwa. Zadanie to było niezwykle pilne. W podzielonej pomiędzy trzech zaborców Polsce do 1918 r. obowiązywały bowiem różne kodeksy prawa karnego.
Pracom komisji przewodzili Juliusz Makarewicz, wieloletni profesor prawa karnego Uniwersytetu Lwowskiego, senator RP, i Wacław Makowski – prawnik, marszałek i wicemarszałek Sejmu, wicemarszałek Senatu. Były to niezwykłe postacie w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Ludzie o nieskazitelnej opinii, wybitni naukowcy. Nawet w obliczu wojny i prześladowań pozostawali Polakami.
Tak oto Juliusza Makarewicza wspominał po latach jeden z jego studentów: „Opowiedział mi po drodze, że po rewizji zabrano mu polską maszynę do pisania. Po powrocie z obozu zażądał jej zwrotu i dopiero po wielokrotnych interwencjach zwrócono mu ją, ale z rosyjskimi czcionkami. Wobec tego oddał ją do przerobienia na czcionki polskie, a teraz idzie do komendy NKWD z rachunkiem i żądaniem zwrotu pieniędzy. Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tak było. Tacy byli kiedyś profesorowie”.
W 1932 r. w drodze rozporządzenia prezydent Ignacy Mościcki zdecydował o wejściu w życie kodeksu. Wraz z nowym zbiorem praw zostało ogłoszone odrębne prawo o wykroczeniach. Komisja kodyfikacyjna zrealizowała swe zadanie. Kodeks karny był nowoczesny, napisany jasnym i precyzyjnym prawniczym językiem. W myśl jego postanowień czyn był uznany za przestępstwo, jeśli wyczerpywał przesłanki zawarte w kodeksie. Podstawą odpowiedzialności karnej była wina.
Twórcy kodeksu zastosowali w nim trzy ogólne zasady: subiektywizmu (odpowiedzialność karna zależna od stosunku sprawcy do czynu i od jego poczytalności); humanitaryzmu (polegającą na stosowaniu represji tylko w granicach niezbędnych dla uzyskania przewidzianych celów kary, np. kara śmierci uznana została za środek wyjątkowy i przewidziana tylko w pięciu przypadkach); środków zabezpieczających (jako sposób ochrony społeczeństwa przed przestępcami, co oznacza, że środki zabezpieczające były przewidziane wobec osób chorych psychicznie, alkoholików, narkomanów, recydywistów, przestępców zawodowych, przestępców wykazujących wstręt do pracy).
Warto w tym miejscu dodać, iż przewidywano np. zawieszenie wykonania kary, warunkowe zwolnienie i zatarcie skazania. Było to niezwykle nowatorskie podejście. O tym, jak owocne były prace Komisji Kodyfikacyjnej, niech świadczy fakt, iż ów kodeks, który był jej sztandarowym dziełem, obowiązywał ze zmianami aż do 1970 r.
Gdybyśmy chcieli iść tym historycznym tropem, to kilka lat wcześniej, w 1928 r., wydano rozporządzenie prezydenta RP o postępowaniu administracyjnym. Także wtedy projekt konsultowano. Przygotowała go specjalna komisja przy Prezydium Rady Ministrów, ale z uwagi na to, że było to w formie dokumentu prezydenta, to właśnie on go zatwierdzał i wprowadzał końcowe poprawki. Dzięki ówczesnej głowie państwa oraz takiemu podejściu do ustawodawstwa, Polska należała do nielicznych państw, które już w okresie międzywojennym skodyfikowały całą procedurę administracyjną.
Składały się na nią:
- rozporządzenie Prezydenta RP z 22 marca 1928 roku o postępowaniu administracyjnym;
- rozporządzenie Prezydenta RP z 22 marca 1928 roku o postępowaniu przymusowym w administracji;
- rozporządzenie Prezydenta RP z 22 marca 1928 roku o postępowaniu karno-administracyjnym.
I jeszcze jeden przykład, Kodeks Zobowiązań z 1933 r. Wszedł on w życie również jako rozporządzenie prezydenta. Prace nad nim prowadziła Komisja Kodyfikacyjna od połowy lat 20., a brali w nich udział najbardziej doświadczeni i renomowani prawnicy i eksperci tamtych czasów – wybitny sędziowie Sądu Najwyższego. Głównymi autorami projektu kodeksu byli Roman Longchamps de Bérier, prawnik, ostatni rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, i Ernest Till, prawnik, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, członek Polskiej Akademii Umiejętności, ponadto twórca lwowskiej szkoły prawa prywatnego, z której wywodził się między innymi Roman Longchamps de Bérier.
Ernest Till nie doczekał rozporządzenia prezydenta Mościckiego sankcjonującego Kodeks Zobowiązań. Zmarł 21 marca 1926 r. Z kolei Roman Longchamps de Bérier kilka dni po wkroczeniu do Lwowa wojsk niemieckich, w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r., został wraz z trzema dorosłymi synami aresztowany przez hitlerowców i tej samej nocy, po brutalnym przesłuchaniu w bursie Abrahamowiczów, zamordowany na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. Wraz z ojcem, hitlerowcy zamordowali wspomnianych trzech synów: Bronisława i Zygmunta, absolwentów Politechniki Lwowskiej, oraz Kazimierza, absolwentem liceum. Z masakry ocalała żona Aniela oraz najmłodszy, 13-letni syn Jan.
Wyrwać się z roli partyjnego nominata
To już historia. Ale historia może być doskonałą nauczycielką życia. Prezydent Andrzej Duda mógłby, przygotowując własne projekty ustaw, iść tą drogą, którą wyznaczyli jego wielcy poprzednicy. Skorzystać z mądrości życiowej i historycznej pamięci narodu. Powołać niewielkie, ale sprawne ciało doradcze, które będzie swoim autorytetem, wiedzą i doświadczeniem pomagać prezydentowi w realizacji jego misji strażnika konstytucji.
Sądy wymagają zmian, bo zmieniają się czasy. Mamy XXI wiek, jesteśmy blisko początku jego trzeciej dekady. Jako nauczyciel z wieloletnim doświadczeniem podobnie odczuwam potrzebę zmian w szkołach. Zmian wymaga cały system edukacji, chociaż nie tyle likwidacji gimnazjów, bo to tak naprawdę zmiana struktury, czego efektem będzie pogorszenie jakości nauczania i przesunięcie dobrej edukacji ze wsi do miast. Tak jakby komuś zależało na tym, by chłopi w XXI wieku byli gorzej wyedukowani niż jeszcze kilkanaście lat temu.
Wracając do sądów, oczywiste jest, że należy je zmienić, ale tylko mądrze i odpowiedzialnie. Mądrze, to znaczy tak, by zmienić to, co naprawdę przeszkadza; odpowiedzialnie to tak, by nie ucierpieli ludzie. W przypadku zmian, które zaproponował Zbigniew Ziobro, efekty byłyby opłakane.
Pomny historycznych doświadczeń, prezydent Andrzej Duda powinien zostać gospodarzem procesu legislacyjnego. Od początku do końca go prowadzić, monitorować i ostatecznie przedstawić jako swój projekt, poparty jego wiedzą, ale także wiedzą ekspertów i praktyków. Sądy, wbrew narracji Jarosława Kaczyńskiego, nie są same w sobie złe. Są uwikłane w sieć nałożonych na siebie przepisów i procedur. Tyle że ich zmiana (podobnie zresztą jak zmiana programu edukacyjnego w szkołach i dyskusje o jakości nauczania, o roli nauczyciela, jego godności i szacunku, jaki powinien mieć w społeczeństwie) wydaje się ponad siły ugrupowania rządzącego.
Dlaczego tak się dzieje? W moim odczuciu dlatego, że ławka jest za krótka i brakuje tam odważnych wizjonerów, ludzi, którzy wyszliby poza płytką propagandową retorykę o dwóch zwalczających się obozach. Sądy więc można i trzeba zmieniać. Ale zmieniajmy je naprawdę. Zmiany, które zawetował prezydent – niestety nie w całości – to po prostu poddanie sądów władzy Zbigniewa Ziobry. A to oznacza, że nikt już nie będzie pewny wyroku, szczególnie w sporach z władzą.
Andrzej Duda stoi dzisiaj przed dziejową szansą. Wyrwanie się z roli nominata partyjnego i stanie się prawdziwym mężem stanu wymaga odwagi i może być bolesne. Odwaga cywilna i odpowiedzialność cechuje największych polityków. To właśnie dlatego umiarkowany, świetnie wykształcony Władysław Kosiniak-Kamysz tak przyciąga uwagę wyborców, stając się liderem zaufania społecznego.
Ludowcy, mając za sobą 120 lat pod tym samym szyldem, nie uciekają od odpowiedzialności, ale też mają w swojej organizacji pamięć historyczną i pamiętają, że kiedyś w polskim parlamencie lała się krew, a nieodpowiedzialne decyzje jednego człowieka doprowadziły do śmierci setek Polaków i bratobójczych walk. Coś, co niektórzy nazywają uległością i skłonnością do koalicji, to tak naprawdę odpowiedzialność za losy kraju. Odpowiedzialność, która nakazuje nam mówić, że pokój, dobro i życie ludzkie stoją ponad wszystkim.
Dlatego tak mnie osobiście smuci agresywna retoryka stosowana przez środowisko, które chce zamachu na niezależność Sądu Najwyższego. To są zwycięstwa pozorne, które nie mają znaczenia w perspektywie rozwoju narodu.
Polska zasługuje na mądre rządy, na rządy, które odpowiedzialnie poprowadzą nasz kraj przez mielizny i zagrożenia tego nieustannie przyspieszającego nurtu światowego rozwoju. Pamiętajmy, że nie jesteśmy już samotną wyspą. Wręcz przeciwnie, w tym wyścigu mamy mnóstwo konkurentów. Stawką jest nasze członkostwo w Unii Europejskiej, a stawką najwyższą jest też życie, zdrowie i dobrobyt mieszkańców wsi i miast.
Na dobrym torze
Erik von Kuehnelt-Leddihn następująco zdefiniował kiedyś różnicę pomiędzy politykiem a mężem stanu. „Ogromna różnica między politykiem a mężem stanu polega na tym, że dla polityka ważny jest ponowny wybór lub sukces wyborczy jego partii, zaś dla męża stanu dobro jego kraju i przyszłych pokoleń”.
Dziś wydaje się, że Andrzej Duda wkroczył na ten drugi tor. Prezydent podjął się zadania, które może jednak – ale nie musi – przerosnąć jego siły. Będzie walczył nie z opozycją, ale własnym środowiskiem, które już wydało na niego swojego rodzaju wyrok. Pytanie, czy polityczne szantaże i naciski, którym może być poddany, złamią go czy wzmocnią?
Jeśli jego apel o ponadpolityczną współpracę jest prawdziwy, jeśli wzorem swych poprzedników powoła specjalną komisję złożoną z ekspertów, którzy pomogą mu w dziele reformowania sądów, jeśli otworzy się na różne środowiska, to może odnieść sukces, wytrwać na tym dobrym torze i na stałe zapisać się na kartach historii. Jeśli zaś jego deklaracja jest pozorowana, szybko powróci na tory typowego partyjnego polityka.
Ja i moje środowisko polityczne wierzymy, że prezydent, tworząc przestrzeń do opamiętania i dyskusji, autentycznie chce zmienić wymiar sprawiedliwości i przywrócić go obywatelom. Życzymy Andrzejowi Dudzie, aby wytrwał w tym, co tak spektakularnie ogłosił całej Polsce. Zawsze służymy radą i wsparciem zarówno w wymiarze politycznym, jak i eksperckim, bo jak mawiał nasz ideowy przywódca Wincenty Witos: „Nie ma sprawy ważniejszej niż Polska”.
Piotr Zgorzelski
Poseł PSL, samorządowiec, historyk