Na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów rząd PiS poparł projekt ustawy wywracający polskie szkolnictwo do góry nogami. Przeciwko niej protestują praktycznie wszystkie zainteresowane środowiska. Zmiany mają wejść w życie od 1 września 2017. – Musimy doprowadzić do wysłuchania publicznego w tej sprawie – apeluje Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL.
– Od początku mówiliśmy, że forsowane przez rząd PiS zmiany to nie jest reforma. To antyreforma. Nie ma w niej tego co jest kluczowe, czyli zmiany jakościowej. Będziemy się starali o wysłuchanie publiczne w tej sprawie. Nie można tak szerokiej zmiany przeprowadzać bez dyskusji z tymi, których ona dotknie – ocenia Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL.
W tym samym czasie, kiedy Rada Ministrów przypieczętowała destrukcyjną ustawę, ludowcy rozmawiali podczas konferencji „Samorząd przyszłości” o zmianach w szkole z samorządowcami, nauczycielami i uczniami. – Spotykamy się w niezmiernie ważnym momencie dla polskiej oświaty. Wspólnie rozmawiamy dzisiaj o prawdziwym rozwoju szkoły. W tym samym czasie rząd sam debatuje nad antyreformą edukacji. To pokazuje różnicę w podejściu do dyskusji – mówił na spotkaniu Kosiniak-Kamysz.
– To nie jest reforma łatwa. Potrzebny jest czas, rozmowy i zaangażowanie – mówiła na konferencji prasowej premier Beaty Szydło. Niestety rzeczywistość pokazuje, że deklaracje szefowej rządu to tylko piękne słowa. Nie kryje się za nimi żadne działanie. Potwierdzają to fakty.
Po pierwsze, zwolnienia. Głównym zarzutem wobec forsowanych przez PiS zmian była redukcja etatów wśród nauczycieli. Od początku minister Zalewska zarzekała się, że zmiany nie odbiją się na wychowawcach. W połowie października przyznała jednak, że „niewielki procent nauczycieli” może zostać bez pracy. Związek Nauczycielstwa Polskiego szacuje, że ten „niewielki procent” może stanowić nawet 40 tys. osób.
Po drugie, koszty. Do niedawna minister Zalewska twierdziła, że antyreforma będzie neutralna dla budżetu. Dzisiaj rząd mówi o przygotowanych 900 mln zł. Według samorządowców potrzebne jest co najmniej 1-1,5 mld zł. Ponadto ta suma może się zwiększyć, jeśli wliczymy do niej nowe podręczniki, waloryzacje pensji czy subwencję na sześciolatków.
Po trzecie, czas. Przyjęte propozycje zostały opracowane w ekspresowym tempie. Wciąż nie ma opracowanych podstaw programowych dla nowego systemu. W połowie wrześnie ogłoszono zespoły, z których już na początku wycofała się część osób. Eksperci podkreślają, że konieczne będzie opracowanie nowych podręczników w dużym pośpiechu, przez co zapewne stracą one na jakości.
Po czwarte, rozmowa. Ministerstwo zapowiadało szeroką debatę na temat reformy. Niestety większość z nich była w formie zamkniętego spotkania ekspertów. Większość organizacji pracodawców i związków zawodowych jest przeciw. Na początku października 80 naukowców zajmujących się edukacją napisało list protestacyjny do minister Zalewskiej. Także samorządowcy wyrażają swoje obawy. Rządzący są jednak głusi na te głosy.
To wszystko składa się na obraz reformy, która jest niedopracowana. Reforma edukacji potrzebuje szerszej debaty. – Polska szkoła potrzebuje zmian drogą ewolucji. Forsowane propozycje to rewolucja. Rząd nie jest przygotowany do tych zmian – kończy Kosiniak-Kamysz.