Znane ludowe przysłowie głosi: „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. Niestety, o prawdziwości tej sentencji, dobitnie mogą przekonać się dziś polscy rolnicy. Piękne hasła, które słyszeli z ust polityków Prawa i Sprawiedliwości, mogą dziś odłożyć między bajki.
Obiecanki, cacanki, a naiwnemu radość w innym miejscu głoszą prawdy ludowe. Przed wyborami liderzy PiS nader często zaglądali na polską wieś. Bardzo łatwo diagnozowali sytuacje na niej panującą, wskazywali liczne choroby ją trapiące, a nawet podawali gotowe recepty.
To z ich ust słyszeliśmy, że wyrównane zostaną dopłaty bezpośrednie w rolnictwie, że rolnictwo będzie priorytetem działań nowego rządu. Równie często co obietnice, pojawiały się bezpodstawne ataki na ówczesnego ministra rolnictwa Marka Sawickiego.
Dziś po prawie roku, od wygranych wyborów, każdy widzi jak bardzo słowa rozminęły się z czynami. Każdego dnia rolnicy, organizacje rolnicze, a także PSL, jako reprezentant interesów polskiej wsi w Sejmie, podnoszą kolejne kwestie i problemy, z którymi rząd Jarosława Kaczyńskiego sobie nie radzi.
W tym miejscu pewne wyjaśnienie. Nie, nie pomyliłem się pisząc rząd Jarosława Kaczyńskiego. W gruncie rzeczy, premier Beata Szydło jedynie reprezentuje i realizuje koncepcje polityczne wykreowane przez szefa PiS. Pisząc rząd Beaty Szydło, kreujemy nową rzeczywistość, w której jakoby pani premier miałaby na cokolwiek wpływ. Dziś widać, że wraca do łask powiedzenie „rząd rządzi, a partia decyduje”, znane starszym obserwatorom sceny politycznej.
Powróćmy jednak do meritum i przejdźmy do konkretów. Stawiając na szali dzisiejsze działania PiS i dokonania PSL reprezentowanego przez ministra Marka Sawickiego, można jednoznacznie stwierdzić, iż waga ta będzie przechylać się tylko w jedną stronę. Nawet nie do końca życzliwi ludowcom komentatorzy sceny politycznej, jeszcze za rządów poprzedniej koalicji przyznawali, że minister rolnictwa „dwoił się i troił”, aby złagodzić skutki rosyjskiego embarga na polskie produkty.
Marek Sawicki znał się na sprawach polskiego rolnictwa jak mało kto. Gdy w czasie afery z tzw. ”taśmami Serafina”, padł cień podejrzeń tylko na urzędników mu podległych, natychmiast sam podał się do dymisji. Ministerstwo Rolnictwa przejął ponownie w sytuacji, gdy polscy hodowcy liczyli straty związane z epidemią afrykańskiego pomoru świń.
Minister szybko i energicznie przystąpił do działania. Zorganizował natychmiastową pomoc, rozpoczął interwencyjny skup trzody z terenów buforowych, wygospodarował środki finansowe. Podobnie w sytuacji ogromnego kryzysu jaki dotknął polskich producentów rolnych robił wszystko aby pomóc. Miesiącami szukał nowych rynków zbytu, starał się pozyskiwać unijne środki na pomoc dla poszkodowanych. Dyplomatycznymi zabiegami przekonywał polityków europejskich do podjęcia odpowiedzialnego dialogu z Rosją. Dialogu, a nie kolejnej wojenki.
To była pragmatyczna polityka, która przynosiła wymierne korzyści. Dla Polski otwierały się coraz to nowe rynki zbytu w krajach, w której do tej pory polskich produktów nie znano. Dobrym przykładem mogły być kraje azjatyckie. Jednak wówczas politycy PiS, wciąż i wciąż krytykowali.
A jak jest dziś? Trzeba głośno i wyraźnie powiedzieć, że polscy rolnicy zostali pozostawieni samym sobie. Kilka miesięcy po wyborach, dowiedzieliśmy się, że o wyrównanie dopłat bezpośrednich rząd będzie się starał po 2020 roku. Czy nie wygląda to jak wcale nie śmieszny już żart z wyborców? Dziś rządu nie interesuje sytuacja polskiej wsi. Kolejne działania uderzają w rolników z niespotykaną wręcz siłą.
Podatek od wody, kontrowersyjna ustawa o obrocie ziemią, odebranie rolnikom przywilejów emerytalnych, brak reakcji i rozsądnych działań w związku z kolejną epidemią pomoru świń, brak reakcji na drastycznie niskie cenny w polskim sadownictwie, pikujące w dół ceny zbóż, mleka. Dodatkowo obcinane są wydatki około rolnicze. Niedawno dowiedzieliśmy się, że rząd zabierze samorządom 200 mln zł na drogi gminne i powiatowe.
Wreszcie, działając pod osłoną debaty aborcyjnej, rząd na ostatnim szczycie Unii Europejskiej w Bratysławie, ponownie uległ i zgodził się na wprowadzenie kontrowersyjnej umowy handlowej z Kanadą (CETA), jeszcze przed jej ratyfikacją przez parlamenty krajowe. Każdy dziś wie, co to może oznaczać dla polskiej wsi i polskiego rolnika.
Krótko mówiąc, politycy PiS nie tylko zapomnieli o swych wyborczych obietnicach, ale dodatkowo w kolejnych działaniach coraz wyraźniej uderzają w polską wieś.
A gdzie w tym czasie jest minister Krzysztof Jurgiel? Protestujący rolnicy w Warszawie gwizdkami starli się obudzić ministra rolnictwa. Prezes PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz, w otwartym liście zwrócił się z prośbą do premier Beaty szydło o dymisje ministra. Na razie Krzysztof Jurgiel wydaje się być „pancernym ministrem”. Mam nadzieję, że już niedługo.
Dziś sytuacja na polskiej wsi pogarsza się z dnia na dzień. Ministerstwo Rolnictwa nie podejmuje stosownych działań mogących poprawić sytuację jej mieszkańców. Rząd nie tylko nie wywiązuje się ze swych obietnic, ale w cyniczny sposób stara się nie dostrzegać bieżących problemów polskiej wsi. O polityce długofalowej skierowanej do obszarów wiejskich w ogóle nie ma mowy.
Widać wyraźnie, że po raz kolejny rolnicy zostali wykorzystani przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wychowani na gruncie patriotycznych tradycji, uwierzyli w patriotyzm PiS-u. Nie zapominajmy jednak, że oprócz kolejnych rocznic i narodowych uroczystości potrzebna jest wytężona i pragmatyczna praca. Patrząc na kolejne pełne patosu obchody i rocznice, coraz częściej dochodzę do wniosku, że tego politycy Prawa i Sprawiedliwości chyba po prostu nie rozumieją.
Na polskiej wsi nadszedł czas na weryfikacje i spokojną analizę tego co było, tego co zostało obiecane i tego, co jest i będzie. Zachęcam każdego do tej analizy. Wielu z nas dojdzie zapewne do wniosku, iż ludowe powiedzenie o wróblu i gołębiu, sprawdziło się w zupełności na polskiej wsi.
Robert Plebaniak