Przez zalew taniego zboża z Ukrainy ceny skupu spadły poniżej kosztów produkcji. Nad gospodarstwami rolnymi zawisło widmo komorniczych licytacji. Ministerstwo Rolnictwa bagatelizuje problem.
To katastrofalny rok dla polskiego zboża. Produkcja rośnie nawet o 7%, ale spada jakość zebranego ziarna. Polski rynek zalało ukraińskie zboże. Ceny w skupach spadły nawet o 20%. Najgorsza sytuacja panuje w przygranicznych gminach, gdzie ceny są jeszcze niższe – nawet o 10%.
Minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel bagatelizuje problem. Jego obrońcy zasłaniają się danymi Ministerstwa Finansów według których import zboża zza wschodniej granicy jest wciąż niski. To nieprawda. Prawdziwym problemem jest niekontrolowany wwóz zboża ponad ustalonymi kontyngentami, który wpływa na spadek cen. Sami pracownicy skupów mówią, że wyznacznikiem stawek jest tanie ziarno z Ukrainy.
Resort rolnictwa nawet nie udaje, że chce pomóc rolnikom. Dopiero po ich interwencji wprowadzono monitoring wwożonego ziarna pod względem ilościowym i jakościowym. Jednak od samego monitorowania ceny zbóż nie wzrosną.
Jeszcze przed wyborami, w czasie kampanii, PiS obiecywało wprowadzenie gwarantowanych cen minimalnych na produkty rolne. Zapowiadało skupy interwencyjne państwa, by nie dopuścić do bankructwa rolników. Dzisiaj ceny większości produktów spadły poniżej kosztów produkcji. To pokazuje, że PiS przez rok nie umiało zrobić nic dla polskiej wsi.
Choć sytuacja już jest dramatyczna, najgorsze dopiero przed rolnikami. Na początku października unijna komisarz ds. handlu Cecilia Malmström zapowiedziała zwiększenie importu m.in. zboża z Ukrainy do krajów UE. Ani minister Jurgiel, ani premier Szydło nie oprotestowali tej decyzji.