Gdy Polska była zagrożona był jeden człowiek, który pociągnął za sobą tłumy do walki. Tym człowiekiem był Wincenty Witos – pisze poseł PSL Piotr Zgorzelski.
To były upalne sierpniowe dni 1920 roku. W powietrzu czuć było atmosferę strachu i przeświadczenia co do zbliżającego się wkrótce decydującego starcia. Dyplomaci zagraniczni w panice opuścili Warszawę, udając się do Poznania. W stolicy pozostał tylko nuncjusz papieski arcybiskup Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI. Warszawiacy zapamiętali mu to i w 1921 r. Uniwersytet Warszawski nadał duchownemu tytuł doktora honoris causa, a w 1922 r. został odznaczony Orderem Orła Białego. Spośród przedstawicieli najwyższej władzy na placu boju pozostał chłop – premier Wincenty Witos. On właśnie w krytycznym momencie wojny polsko-bolszewickiej 24 lipca 1920 r. stanął na czele Rządu Obrony Narodowej, który uzyskał poparcie wszystkich sił politycznych w kraju.
W odezwie Do Braci Włościan na wszystkich ziemiach polskich w dniu 30 lipca 1920 r. Witos napisał: „Gdyby zaszła taka potrzeba, musimy podjąć walkę na śmierć i życie, bo lepsza nawet śmierć niż życie w kajdanach, lepsza śmierć niż podła niewola. Precz z małodusznością, precz ze zwątpieniem. Ludowi, który jest potęgą, wątpić nie wolno, ani rezygnować nie wolno! Trzeba ratować Ojczyznę, trzeba jej oddać wszystko – majątek, krew i życie, bo ta ofiara stokrotnie się opłaci, gdy uratujemy państwo od niewoli i hańby”. 5 sierpnia w odezwie rządowej apelował: „Żołnierze! Na Was patrzy i Wam ufa cała Polska, patrzy cały świat”. Coraz bardziej widoczny był już w tamtym czasie wzrost świadomości obywatelskiej stanu włościańskiego i coraz większe poczucie tożsamości narodowej chłopów.
Z pewnością zdawał sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nim spoczywała. Czuł na pewno, że zbliża się chwila, która może zdecydować o dalszych losach nie tylko Polski, ale całej Europy. Miał też inne zmartwienia. Od kilku dni w ogniotrwałej szafie w prezydium Rady Ministrów przechowywał niezwykły dokument.
Wraz z wicepremierem Ignacym Daszyńskim i ministrem spraw wewnętrznych Leopoldem Skulskim Wincenty Witos został zaproszony 12 sierpnia na spotkanie przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego bezpośrednio po odbytym przez niego przeglądzie wojsk, którego stanem był bardzo załamany.
Sam Witos tak wspominał to spotkanie z Piłsudskim: „W ciągu rozmowy wyjął z kieszeni niezapieczętowany list i odczytał go głosem ogromnie niewyraźnym i zmienionym. Na czterech kartkach małego formatu mieściła się dość obszernie umotywowana jego dymisja ze stanowiska Naczelnika Państwa. W piśmie tym zaznaczał między innymi, że nie wiedząc, czy i kiedy będzie mu dane wrócić z placu boju, którego losy uważa za niepewne, mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Co zaś do samej rzeczy i pisma, prosi o zachowanie bezwzględnej tajemnicy tak długo, jak tego będą wymagały stosunki, i ja sam uznam za potrzebne”.
List* Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego do premiera Rządu Obrony Narodowej Wincentego Witosa, przedstawiający powody dymisji z zajmowanych stanowisk brzmiał następująco:
Belweder, 12 VIII 1920 r.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie!
Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności nasze wewnętrzne i zewnętrzne przyszedłem do przekonania, że obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich.
Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:
- Już na jednym z posiedzeń ROP miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja, w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie żądać musi i coraz natarczywiej żądać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż ROP, gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed R.O.P. parę tygodni temu.
- Byłem i jestem stronnikiem wojny „a outrance” z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne umowy czy traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności, gdy zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno dla Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.
- Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki postawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, którą od prawie dwu lat wypełniam. Ja i ROP, rząd czy sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej z funkcji, albo usunąć mnie zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona bardziej zgodna z godnością osobistą i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze reprezentuję dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami postawionymi przez Ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się.
Wreszcie ostatnie. Rozumiem dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję, nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią, jak umiałem samodzielnie.
Z chwilą napisania tego listu uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moją osobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski.
Dlatego też pozostawiam Panu, Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie co do czasu opublikowania aktu mojej dymisji: Również Panu wraz z Jego kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać wówczas będę rozkazu Rządu co do zużytkowania moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję, ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy to z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego do wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji dla względów osobistych.
Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania, z jakim pozostaję
(-) Józef PIŁSUDSKI
Dodać trzeba, że albo Witos niedokładnie zapamiętał, albo przeoczył ten fakt, że dymisja dotyczyła także funkcji Naczelnego Wodza, którą Piłsudski sprawował równocześnie z godnością Naczelnika Państwa. Jak wspominał Witos, Marszałek był bardzo poważny, a nawet przybity i niepewny. Tego samego też dnia opuścił on Warszawę, udając się – jak twierdzą źródła – do Puław.
Po latach dopiero dowiadujemy się z książki żony Piłsudskiego, że w istocie udał się do majątku Wieniawy-Długoszowskiego, do Bobowa koło Tarnowa na spotkanie z rodziną.
Gen. Maxime Weygand, szef francuskiej misji wojskowej, który wtedy przebywał w Polsce napisał: „(…) wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całości bitwy (…)”.
W związku z zaistniałą sytuacją Wincenty Witos wypełniał funkcję premiera, Naczelnika Państwa oraz Naczelnego Wodza, ale dowództwo operacyjne powierzył gen. Tadeuszowi Rozwadowskiemu. Aby nie pogarszać i tak już trudnej sytuacji Witos postanowił nie ujawniać złożonej na jego ręce dymisji, ani też jej nie przyjmować.
Decydujące dla losów całej operacji warszawskiej wydarzenia rozegrały się w dniach 13-15 sierpnia. Dzięki geniuszowi strategicznemu gen. Rozwadowskiego u bram Warszawy nastąpił odwrót działań wojennych i rozpoczął się pościg za wojskami nieprzyjaciela. Nie do przecenienia w tym najtrudniejszym dla losów młodej polskiej państwowości pozostanie rola Wincentego Witosa, który wykazał się kwalifikacjami na przywódcę i męża stanu w sytuacji najwyższego zagrożenia państwa.
Generał Weygand 21 sierpnia 1920 r., żegnając się z Warszawą, napisał tak: „To zwycięstwo, które jest powodem wielkiego święta w Warszawie, jest zwycięstwem polskim. Operacje wojskowe zostały wykonane przez generałów polskich podług polskiego planu operacyjnego. To bohaterski naród polski sam siebie uratował”.
W tych dniach na czele narodu stał prezydent Rządu Obrony Narodowej – Wincenty Witos z pełnią całej władzy, wynikającą z pisma dymisyjnego Józefa Piłsudskiego. Szefem sztabu Wojska Polskiego był natomiast gen. Tadeusz Rozwadowski, dowódcą frontu północnego – gen. Józef Haller, a gen. Władysław Sikorski – nad Wisłą i Wkrą.
W Bitwie Warszawskiej 14 polskich dywizji pokonało w walce 30 dywizji armii sowieckiej. W wymiarze militarnym autorem tej wiktorii pozostanie gen. Rozwadowski. Zwycięstwo to stawia go z pewnością w rzędzie z najwybitniejszymi polskimi dowódcami na przestrzeni naszych dziejów.
Co wtedy działo się z Piłsudskim? Co robił w najtrudniejszych chwilach dla Polski?
Hipotez na ten temat jest wiele i nie moją rolą jest odnosić się do nich w tym momencie. Pewne jest, że po zwycięskiej Bitwie Warszawskiej Piłsudski szybko przeszedł do porządku dziennego nad swoją dymisją. Witos tak to opisał: ,,Kiedy zaś minęły ciężkie dni wojenne, pojechałem do Belwederu i oddałem pismo jego autorowi, będącemu wówczas w innym zupełnie nastroju. Biorąc je ode mnie i dziękując za solidne, jak mówił, postępowanie, twierdził, że o tym zupełnie zapomniał”.
Zapomniał. Pamięć jak widać w polityce nie jest kwalifikacją pożądaną, bo czasem wymaga wdzięczności. Lepiej zapomnieć niż pamiętać zarówno o roli Witosa, jak i gen. Rozwadowskiego czy też grona wybitnych generałów: Hallera, Sikorskiego, Latinika, Zagórskiego, stojących na czele niezłomnych oddziałów Wojska Polskiego, zwłaszcza że samemu się w tym czasie zwątpiło.
W swoich wspomnieniach Witos dodaje jeszcze: „Moje zachowanie się wobec Piłsudskiego było chyba zupełnie bez zarzutu, niestety, pan Naczelnik wcale się wobec mnie dżentelmenem nie okazał. Mimo wszystko swego postępowania nie żałuję, choć nieraz gorycz przychodzi”.
Podobnie gen. Rozwadowski – własnej legendy nie tworzył i o sławę nie zabiegał. O swej roli w Bitwie Warszawskiej po raz pierwszy wypowiedział się w tajnym, pełnym goryczy o przyszłość Polski liście do ministra spraw wojskowych gen. Żeligowskiego z dnia 28 kwietnia 1926 r. Pisał tam: „(…) Lecz dziś otwarcie wyrazić muszę żal głęboki do pana marszałka, że zamiast krzepić i wzmacniać, rozbija on jak ongiś w roku 1917 własne Legiony, również obecnie, mam nadzieję bezwiednie i armię narodową. (…) Dzieje się to jedynie z korzyścią dla wszelakich naszych wrogów, lecz ku wszelkiej szkodzie całej Rzeczypospolitej, a pan marszałek oraz jego otoczenie główną w tym winę ponoszą (…)”.
Po zamachu majowym gen. Rozwadowski został uwięziony na Antykolu w Wilnie, w więzieniu wojskowym przy ul. Dzikiej. Zmarł 18 października 1928 r. Płk dr Bolesław Szarecki, który odbył konsylium z lekarzami badającymi zwłoki generała, stwierdził jako więcej niż pewne otrucie. Podobnie uważał słynny chirurg lwowski prof. Tadeusz Ostrowski, badający generała na krótko przed śmiercią. Zakaz przeprowadzenia sekcji zwłok jest bardzo mocną poszlaką w tym względzie
W dziesiątą rocznicę bitwy pod Warszawą, 17 sierpnia 1930 r. ludowcy skupieni w szeregach PSL „Piast” zorganizowali w rodzinnej wsi W. Witosa – Wierzchosławicach pod Tarnowem – wielką uroczystość patriotyczną. Mimo ulewnego deszczu zebrały się tam tysięczne tłumy ludowców. Po nabożeństwie w miejscowym kościele uformował się potężny pochód, poprzedzony przez chłopską banderię konną i liczne oddziały ochotniczych straży pożarnych. Następnie przed Domem Ludowym rozpoczął się wiec, w trakcie którego przemawiali kolejno: były marszałek Sejmu RP Maciej Rataj, ksiądz pułkownik Józef Panaś, Wincenty Witos, Władysław Kiernik, Stanisław Miłkowski i kilku innych mówców.
Obok Witosa najbardziej krytyczne wobec władz sanacyjnych, zarazem gorąco oklaskiwane przez zebranych było wystąpienie Macieja Rataja, który przypomniał zasługi wsi i ruchu ludowego oraz premiera Witosa dla obrony państwa w 1920 r. Uroczystość zakończono odśpiewaniem Roty. Na ręce Witosa nadeszły listy, m.in. od byłych premierów – gen. Władysława Sikorskiego i Juliana Nowaka. Władze sanacyjne zamiast listu gratulacyjnego przysłały na wiec przedstawicieli policji i starostwa.
Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu, poseł PSL
* Źródło: „Niepodległość”, t. VII, Londyn 1962; W. Witos, Moje wspomnienia, cz. 2, Paryż 1964, s. 290-292.